Z Niepokalaną w sercu Kościoła
Styczeń
Aby Kościół niósł zawsze i wszędzie orędzie pokoju i chrześcijańskiej nadziei.

Opowiadał mi pewien ksiądz proboszcz, że chodząc po kolędzie, trafił do domu, w którym na parterze był mały sklepik rodzinny, a właściciele mieszkali na piętrze. Smutna to była kolęda, bo po drugiej stronie ulicy właśnie zbudowano supermarket sieciowy i małemu sklepikowi groził upadek.

- Niech pan codziennie rano stanie w oknie i błogosławi temu supermarketowi - poradził ksiądz proboszcz strapionemu sklepikarzowi.

- Mam mu błogosławić? - zdziwił się gospodarz. - Przez niego stracę środki do życia.

- Tak, błogosławić - upierał się proboszcz. - To, co człowiek daje, wraca. Jeśli pan ten sklep przeklnie, przekleństwo wróci do pana. Tak samo jest ze wspomnianym błogosławieństwem.

Za rok znów się spotkali. Na parterze nie było już sklepiku. Ale gospodarz nie wyglądał na zmartwionego.

- Miał ksiądz rację z tym błogosławieństwem. Pół roku temu zostałem dyrektorem tego supermarketu naprzeciwko. Powodzi nam się teraz bez porównania lepiej.

Co można robić z pokojem i nadzieją? Można o nie walczyć. Ale walka jest czymś obcym Ewangelii. Można je głosić. Ale samo propagowanie i mówienie o pokoju jest dość mizerne w skutkach, słowa rzadko przekładają się w czyny. Pokój i nadzieję można wreszcie nieść. Tak, jak Maryja, wchodząca w dom Zachariasza i Elżbiety, nie mówi, że nosi pod sercem Jezusa, nie chwali się przeżytym kilka dni wcześniej Zwiastowaniem, ale po prostu wnosi Jezusa, a wraz z Nim przynosi pod dach domu swojej krewnej pokój i nadzieję. I błogosławieństwo.

O taki Kościół modlimy się u progu Nowego Roku, o Kościół błogosławiący. O Kościół, który strzeże depozytu wiary, głosi Ewangelię i błogosławi: wszystkich i wszystko. Naszym zadaniem, jako ludzi Chrztu świętego, jako członków Kościoła - Ciała Chrystusa - nie jest osądzanie, złorzeczenie, przeklinanie. Lecz błogosławienie. Bo błogosławieństwo wraca do tego, który je przekazuje. Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie (Rz 12,14)! Błogosławieństwo to jedyny sposób budowania pokoju i umacniania nadziei.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Błogosław a nie przeklinaj, Rycerz Niepokalanej 1/2019

Luty
Aby Kościół przez modlitwę nieustannie wspierał misyjną działalność swoich członków.

Stary Dürer miał 18 dzieci. Najstarsi - Albert i Albrecht - odziedziczyli po ojcu-złotniku talent plastyczny. Umówili się, że jeden z nich pójdzie do pracy w pobliskiej kopalni, a zarobionymi tam pieniędzmi opłaci studia tego drugiego. Potem zamienią się rolami i w ten sposób obaj zostaną artystami.

O tym, który z nich jako pierwszy będzie studiował, miał zadecydować rzut monetą. Losowanie odbyło się uroczyście, w niedzielny poranek, po powrocie rodziny z kościoła. Studia wylosował Albrecht. Albert najął się do kopalni. Zarabiał ciężką pracą pieniądze, które przesyłał bratu. Ten od pierwszych dni pobytu na akademii okazał swój geniusz. Po czterech latach wrócił do domu otoczony chwałą wielkiego, choć młodego artysty. Podczas przyjęcia, wydanego na jego cześć, zwrócił się do brata: Teraz ty idziesz na studia, a ja będę ci pomagał. Nic z tego - odpowiedział Albert - Pracując na kopalni doznałem tylu urazów, tyle razy miałem połamane palce, zmiażdżone kostki i poranione dłonie, że dziś nie mogę nawet unieść łyżki strawy, a cóż dopiero mówić o narzędziach malarskich.

Poruszony Albrecht uwiecznił spracowane, zmaltretowane dłonie swojego brata, przygotowując się do namalowania Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny - tryptyku ołtarzowego do kościoła we Frankfurcie. Umieścił je w zestawie 18 wstępnych szkiców, jako dłonie jednego z apostołów, stojących nad pustym grobem Madonny. Szkic przetrwał do naszych czasów i można go podziwiać nie tylko w muzeum, ale również jako ozdobę i znak w wielu chrześcijańskich domach, zwłaszcza w Niemczech.

Jesteśmy potrzebni misjom, nawet wówczas, kiedy nie ruszamy się z domu. Może nasze nogi są za słabe, żeby brnąć z orędziem Dobrej Nowiny przez zamulone błotem tropikalne ostępy. Nasze ciała za wątłe, by walczyć z malarią, a głowy zbyt ciasne do nauki obco brzmiących języków. Ale to nie znaczy, że jesteśmy nieprzydatni w kwestii misji. Dopóki mamy dłonie, składające się do modlitwy, każdy z nas ma szansę zostać misjonarzem. Ta prawda ma szczególne znaczenie wobec współczesnego nastawienia Kościoła i nas, wierzących, na akcyjność. Wkradają się w szeregi wiernych nawyki korporacyjne: tak bardzo skorzy jesteśmy, by policzyć i przedstawić w statystykach skuteczność naszych działań: ilość zebranych pieniędzy, ubrań, produktów żywnościowych, lekarstw, przyborów szkolnych. Tylko modlitwy nie sposób policzyć, zważyć, zmierzyć. A bez niej wszelkie działania na polu misyjnym zamiast prowadzić do Chrystusa, pozostają zaledwie przemijającą filantropią.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Dłonie, Rycerz Niepokalanej 2/2019

Marzec
Aby cały Kościół swoją modlitwą zawsze wspierał Ojca Świętego w jego posłudze.

Wojna wszystko wywraca do góry nogami. Zwłaszcza, gdy angażuje już nie kilka sąsiednich królestw, ale wciąga w wir śmiertelnych otmętów cały świat. Niczym podwodne trzęsienie ziemi generuje falę, która zmiata i unicestwia wszelkie świętości.

Tsunami zgorszenia i nienawiści nie ominęło Wiecznego Miasta. Był rok 1917. Trwała gehenna światowej wojny. Włoscy masoni rozdmuchali spopielałe pozostałości stosu, na którym spłonął Giordano Bruno, szukając zarzewia ognia, który tym razem obróciłby się przeciw Kościołowi. W Rzymie zorganizowali bluźnierczą demonstrację. Jej uczestnicy wylewali kubły fekaliów na pomniki świętych, ze szczególnym upodobaniem profanując wizerunki Matki Boskiej.

Pozwolono sobie na podniesienie sztandaru, na którym święty Michał Archanioł leżał pod nogami zwycięskiego Lucyfera - wspominał później naoczny świadek profanacji, Maksymilian Kolbe. - Naprzeciw okien Watykanu zatknięto masońską szmatę, rozrzucone ulotki głosiły, że policja powinna wkroczyć do Watykanu, a złośliwa ręka pisała: Diabeł będzie rządził w Watykanie, a papież będzie mu za szwajcara.

Te żywe wciąż wspomnienia ojciec Kolbe przelał na papier blisko dwadzieścia lat później, w Japonii, wspominając okoliczności powstania Rycerstwa Niepokalanej. Bo też pierwszym powodem i bezpośrednią przyczyną powołania go do życia była reakcja na antykościelne i antypapieskie wystąpienia. Z tego tytułu MI pozostaje do dziś w szczególnym obowiązku modlitewnego i moralnego wsparcia dla Ojca Świętego.

Marcowa intencja rycerska, wzywająca do modlitwy za Piotra naszych czasów, wynika więc z fundamentalnego charyzmatu MI i z zamysłu samego św. Maksymiliana. I pomimo upływu stulecia jest jak najbardziej aktualna, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, iż ataki na Namiestnika Chrystusa nie ustają. Może nie są tak ordynarne jak sto lat temu, ale w nie mniejszym stopniu próbują przeciwstawić mu Szatana i jego zamysły. Po wtóre: sam papież Franciszek prosi o modlitwę za siebie. Czyni to co tydzień, na zakończenie niedzielnego rozważania towarzyszącego modlitwie Anioł Pański. Może właśnie to krótkie nabożeństwo, z trzykrotnym Pozdrowieniem Anielskim, może być codzienną odpowiedzią każdego z nas na prośbę Ojca Świętego. Gorąco polecam.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na marzec 2019, Rycerz Niepokalanej 3/2019

Kwiecień
Aby Kościół w każdym swoim działaniu był świadkiem Chrystusa zmartwychwstałego.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na kwiecień 2019, Rycerz Niepokalanej 4/2019

Maj
Aby oddanie się Maryi było dla chrześcijan motywacją i siłą do wspierania Kościoła.

Niewiele trzeba, żeby pomóc: wystarczy oddać trochę wody albo kawałek chleba.

Podobno któryś ze średniowiecznych władców postanowił zbudować w swojej stolicy katedrę. Zamysł był tyleż zbożny co dziwaczny, bowiem król ogłosił wszem i wobec, iż chce być jedynym i wyłącznym fundatorem kościoła i że nikt nie może złożyć na jego budowę nawet złamanego grosza.

Na biednego nie trafiło, więc prace biegły żwawo. Po dwóch latach okazała świątynia stała gotowa. Na zakończenie przy głównej bramie wmurowano tablicę obwieszczającą, że katedra powstała wyłącznie z funduszy królewskich. Następnego ranka znaleziono tablicę rozbitą na drobne kawałki porozrzucane wokół wejścia. Kolejną tablicę spotkał ten sam los, mimo postawionych przy niej na noc straży. Jeden z ministrów podpowiedział królowi, że prawdopodobnie tablica kłamie. Być może znalazł się ktoś, kto złamał królewskie zarządzenie i dołożył się do budowy kościoła. Ruszyło śledztwo. Z powodzeniem. Nie minął tydzień, a przed majestatem króla stała przerażona staruszka.

  • Nie słyszałaś mojego rozkazu? - oburzył się król.
  • Mnie się tylko koni zrobiło żal, co na wozie przyciągnęły kamień na budowę. I przyniosłam im wiadro wody...

Jej imię dopisano do królewskiej tablicy, która - podobno - wisi na tej katedrze do dziś.

Nie ma tak wielkiego mocarza, który sam, bez niczyjej pomocy, poradziłby sobie ze wszystkim. Tej prawdy uczy nas sam Jezus. Na weselu w Kanie nie stwarza wina, ale przemienia w nie wodę, którą wpierw przynieśli słudzy. Na pustkowiu nie czyni chleba, ale rozmnaża ten podarowany przez chłopca, któremu pewnie mama spakowała na drogę drugie śniadanie, kiedy dowiedziała się, że pójdzie z innymi słuchać Mesjasza. To do Niego całkiem podobne: kiedy wypełnił się czas i Jezus miał zamieszkać pośród nas, nie przyszedł ot tak sobie, w swojej mocy, po prostu na ziemię, ale zechciał narodzić się z Dziewicy.

Podobnie jest z Kościołem. Choćby nie wiem, jak był liczny, jak szeroko ogarniał ziemię, jak głęboko wrastał w niebo, zawsze potrzebuje wsparcia człowieka. To my musimy przynosić wodę i podzielić się zapracowanym chlebem, aby Jezus mógł uczynić wino, a potem Krew i Ciało swoje. To w takim wspieraniu Kościoła Matka Boża jest dla nas wzorem. A nawet więcej - zachętą - kiedy i do nas mówi: zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na maj 2019, Rycerz Niepokalanej 5/2019

Czerwiec
Aby cały Lud Boży czuł się zaangażowany w pracę misyjną i charytatywną Kościoła.

Smutny święty, to żaden święty! Ci, którym dane było spotkać ojca Maksymiliana, wspominali, że miał poczucie humoru. Do jego ulubionych należała anegdota o pewnym mieście we Włoszech, gdzie było trzech krawców posiadających warsztaty drzwi w drzwi, obok siebie, na tej samej ulicy. Pierwszy wywiesił nad wejściem informację:

"Najlepszy krawiec miasta". Drugi założył szyld: "Najlepszy krawiec świata". Trzeci zainstalował tabliczkę z napisem: "Najlepszy krawiec na tej ulicy"...

Można głosić Ewangelię z kamienną twarzą i pełnić dzieła miłosierdzia z cierpiącym obliczem. Lecz skuteczność w taki sposób podejmowanych działań obarczona jest wysokim ryzykiem. Poczucie zaangażowania natomiast skutkuje radością i ujmującą swobodą. Brakuje czasem pasterzom i wiernym Kościoła czegoś w rodzaju pociągającej serca i dusze lekkości. Tymczasem owoce działań apostolskich zależą nie tylko od wagi i piękna treści, które obejmują, ale także od sposobu, w jaki się to głoszenie dokonuje.

- Maksymilian był wyjątkowym apostołem wiary chrześcijańskiej, bo nigdy nie nalegał wspominali pierwsi misjonarze w Japonii, którzy przybyli tutaj wraz z założycielem Niepokalanowa. Nie krytykował ani nie dyskredytował nigdy innych religii. Ludzie przybywali i obserwowali nas, widzieli nasze życie, stawiali wiele pytań, ile chcieli, a on odpowiadał. To było wszystko. Jak każdy dobry sprzedawca dawał im okazję do obejrzenia produktu, przekazywał im informacje, o które prosili, a potem pozostawiał ich zupełnie wolnymi, aby podjęli swoje decyzje wspominali polscy franciszkanie swój pobyt w Kraju Kwitnącej Wiśni.

To trochę tak, jakby w tym samym czasie, gdy przedstawiciele innych religii i wyznań mówili, że są one najlepsze w świecie czy w kraju, Maksymilian prezentował wiarę katolicką jako najbardziej owocną "dla ciebie" tutaj, w tym miejscu, na tej ulicy.

Kiedy będę przeżywał wiarę jako moją, jako najlepszą dla mnie, jeśli będę świadczył o niej z uśmiechem, z radością, z jakąś nawet Bożą fantazją Pan Jezus dozwoli, by wydała ona błogosławione owoce, które Matka Najświętsza pogłaszcze z uśmiechem i przytuli do swojego Niepokalanego Serca.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na czerwiec 2019, Rycerz Niepokalanej 6/2019

Lipiec/Sierpień
Aby miłość wierzących przełamała podziały i niezgodę. Aby męczeństwo i dar życia św. Maksymiliana dawały siły i były światłem dla prześladowanych członków Kościoła.

Wśród zachowanych świadectw współwięźniów ojca Kolbego, którzy przeżyli gehennę KL Auschwitz, można znaleźć wspomnienie Józefa Stemlera. Poznali się z Maksymilianem przed wojną, podczas spotkania wydawców prasy i literatury. Stemler mówił:

- Spotkaliśmy się z ojcem Kolbem na bloku 20 jako chorzy. On leżał na dolnej pryczy przy drzwiach prowadzących do szpitalnej hali. Ja otrzymałem legowisko po drugiej stronie tej samej kolumny trzypiętrowych prycz. O zmroku podpełzłem do pryczy ojca Maksymiliana. Patrzyłem na wymizerowaną twarz, trudną do poznania, bez brody. Płonące oczy świadczyły o gorączce. Nie chciałem go męczyć. Ale chciałem mu tak dużo powiedzieć... Ośmielił mnie. Była to spowiedź. To, co ja mówiłem, było żalem i buntem. Ja chciałem żyć! To, co on mówił, było głębokie i proste. Przede wszystkim niezachwiana wiara w zwycięstwo dobra.

Nienawiść nie jest siłą twórczą. Siłą twórczą jest miłość - mówił, ściskając moją rękę swoją rozpaloną dłonią. - Nie zmogą nas te cierpienia. Tylko przetopią i zahartują. Wielkich trzeba ofiar naszych, aby okupić szczęście i pokojowe życie tych, co po nas będą.

- Coraz mocniej ściskał moją rękę, a szept jego o wszechmocy i miłosierdziu Bożym krzepił mnie i przywracał siły.

Aż dziwna i niezrozumiała wydaje się postawa ojca Kolbego wobec okrucieństwa prześladowców. Bardzo nie na czasie. Przywykliśmy dziś tak szybko sięgać po kamienie i rzucać opiniami, protestować, oceniać, osądzać, wydawać wyroki, głośno krzyczeć i być przeciw. Rosną mury niezgody i zacietrzewienia. Coraz mniej ludzi siada z nami przy stole, choć ten z dnia na dzień coraz mocniej ugina się pod ciężarem dobrobytu i beztroski.

Gdybyśmy podpełzli do obozowej pryczy, na której leży w gorączce Rycerz Niepokalanej, zapewne powtórzyłby słowo w słowo to samo, co usłyszał Józef Stemler. I dodałby zdanie, które kilka tygodni temu pojawiło się w mediach społecznościowych: kiedy ci się zaczyna powodzić, zamiast wyższego płotu, zrób dłuższy stół.

W ten sposób nienawiść powinna ustępować przed miłością. Ta bowiem daje siłę i światłość w czasie dobrobytu i podczas prześladowań. Siłą twórczą jest miłość.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na lipiec i sierpień 2019, Rycerz Niepokalanej 7-8/2019

Wrzesień
Aby Kościół był światłem dla ludzkości kroczącej w ciemności.

Panie, ile Twojego światła jest we mnie?

Upalny sierpień 1977 roku. Przed ołtarzem polowym w Kalwarii Zebrzydowskiej zgromadziły się setki uczestników wakacyjnych rekolekcji oazowych oraz ministrantów. Pielgrzymce przewodniczył kardynał Karol Wojtyła. Na zakończenie wygłoszonego wówczas kazania powiedział:

Gorąco wam życzę na początku nowego roku szkolnego, ażeby Chrystus był wciąż waszym światłem z dnia na dzień. I żeby ta światłość świeciła w ciemnościach. Bo wiele jest ciemności w naszym życiu... Są to ciemności osobiste, czasem różne stosunki rodzinne, czasem stosunki koleżeńskie, społeczne. Chodzi o to, ażeby ciemności nas nie ogarnęły. Mamy świecić, tak jak Maryja, tym światłem, które czerpiemy z Chrystusa, tak jak Ona. Dlatego też dzisiaj tu przybywamy, żeby jeszcze raz przejąć od Niej światło, którym jest Chrystus; którym Ona świeci najpełniej, a którym my także świecić pragniemy.

Nie pamiętam tego. Nikt z nas nie pamięta. Ale na pewno tak było. Kiedy kapłan, polewając nasze głowy wodą poświęconą, wypowiedział formułę chrztu, nastąpiły jeszcze tak zwane obrzędy dopełniające: namaszczenie, przywdzianie białej szaty i wręczenie zapalonej od Paschału świecy. Onegdaj przechowywano ją z wielkim pietyzmem, szło się z nią do pierwszej Komunii świętej i do ślubu, święciło na Matkę Boską Gromniczną i stawiało do okna w czasie burzy, umieszczało migocącą chybotliwym płomieniem przy łożu konającego, dopalano na jego grobie. Zwyczaje, których echa dawno przebrzmiały, pokazywały obecność Kościoła-światła w życiu każdego chrześcijanina.

Tym światłem jest sam Chrystus. "Ja jestem światłością świata. Kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia" (J 8,12) - mówi o sobie Jezus, w którym wypełnia się starodawne proroctwo: "Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło" (Iz 9,1).

Wszystko to, co mówimy o Kościele, dotyczy każdego z nas. Nie tylko Kościół, jako wspólnota czy instytucja, jest powołany, by nieść Chrystusa-Światło kroczącym w ciemności. To zadanie każdego z nas. Dlatego trzeba stanąć przed lustrem, popatrzyć na siebie i zadać sobie pytanie: Panie, ile Twojego światła jest we mnie?

Ks. Jacek Pędziwiatr, Intencja Rycerstwa Niepokalanej na wrzesień 2019, Lustro, Rycerz Niepokalanej 9/2019

Październik
Aby Kościół nieustannie odnawiał i umacniał swoją misyjną gorliwość.

Mocno posunięty w latach ksiądz wyznał kiedyś:

- Jako młody kapłan miałem zamiar nawrócić do Chrystusa cały świat. Lata mijały. Zostałem proboszczem. I chodziło mi tylko o to, żeby zyskać dla Chrystusa moich parafian. Teraz, kiedy jestem na emeryturze, zależy mi, żeby samemu nie stracić Chrystusa.

Kościół się zestarzał. Wraz z upływem czasu przygasł misyjny zapał. Ostygło pragnienie łapania innych dla Chrystusa. To nie ja wymyśliłem. W 1990 roku papież Jan Paweł II pisał w encyklice Redemptoris missio: "Trudności wewnętrzne i zewnętrzne osłabiły gorliwość misyjną Kościoła względem niechrześcijan i fakt ten musi niepokoić wierzących w Chrystusa. W dziejach Kościoła bowiem rozmach misyjny był zawsze oznaką żywotności, tak jak jego osłabienie jest oznaką kryzysu wiary" (nr 2).

Prawda o wewnętrznym problemie starzenia się Kościoła nie dotyczy już tylko zlaicyzowanego Zachodu, ale rośnie, niczym chwast, na rodzimym podwórku. Dziś co trzeci licealista nie uczęszcza na lekcje religii, w grupie uczestniczących w niej zaledwie połowa nie ma wątpliwości co do istnienia Pana Boga. Kwestia praktyk religijnych, uczestniczenia w niedzielnej Mszy św. i przystępowania do sakramentów świętych przedstawia się jeszcze smutniej.

Po powrocie z rzymskich studiów św. Maksymilian, podupadły na zdrowiu, przebywał jakiś czas na leczeniu w Zakopanem. Jedna z opiekujących się nim pielęgniarek wspominała później:

- Pragnąc uprzyjemnić pobyt kuracjuszom, urządzał dla nich konferencje religijne, w których odpowiadał na ich zarzuty i pytania. Swoim taktem i podejściem do chorych tak sobie ich serca zjednał, że garnęli się do niego licznie nawet tacy, którzy długi czas stronili od konfesjonału i odchodzili zadowoleni i uszczęśliwieni, a ich przykład pociągał innych.

Odnowić zapał misyjny oznacza dla Kościoła tyle, co odmłodnieć, odzyskać pierwotną, młodzieńczą gorliwość, której osobiste problemy zdrowotne - jak w przypadku św. Maksymiliana - nie tylko nie przeszkadzają, ale stają się wręcz doskonałą okazją do wyjścia naprzeciw ludziom spragnionym Dobrej Nowiny.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Kościół się zestarzał, Rycerz Niepokalanej 10/2019

Listopad
Aby Niepokalana była dla każdego wierzącego przykładem miłości i słuchania Słowa Bożego.

Pan prezydent, w ramach ogólnokrajowych spotkań z wyborcami, zaszczycił swoją wizytą kolejną gminę. Usadzono go na zaszczytnym miejscu, za stołem przykrytym zielonym suknem, z godłem i doniczką obowiązkowej paprotki. Na salę wprowadzono grupę stremowanych obywateli. Towarzyszący prezydentowi pan wojewoda zaczął ich kolejno przedstawiać:

- To jest wójt, to sekretarz gminy, dyrektor miejscowej szkoły, lekarz z ośrodka zdrowia, właściciel składu budowlanego, dyrektorka przedszkola, przewodnicząca koła gospodyń, prezes straży pożarnej. Tutaj mamy jeszcze kilka pochodzących z naszej gminy wybitnych postaci: znany aktor, rzeźbiarz, rektor wyższej uczelni...

- A kim jest ta kobieta? - przerwał pan prezydent, wskazując na starszą panią, siedzącą nieco na uboczu.

- A to ich nauczycielka.

Być może jest to kwestia pewnej - jak powiedziałby psycholog - projekcji. Pewnie dlatego, że jestem dzieckiem nauczycielskim, często zdarza mi się, że na Maryję patrzę, nie tylko jak Jej dziecko, ale również jako Jej uczeń.

Ewangelia przekazuje nam niewiele słów wypowiedzianych przez Niepokalaną Dziewicę. Niemal wszystkie skierowane są do Pana. I tylko jedno zdanie do ludzi - pouczenie, które usłyszeli od Niej usługujący podczas godów w Kanie: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie!. Mówi się, że to testament Maryi, ostatnia wypowiedź Matki Chrystusa. Ja słyszę to zdanie tak jak w szkole, tuż przed dzwonkiem, polecenie pani nauczycielki co do zadania domowego.

Może nieco naiwne będzie takie porównanie, ale Kościół jest jak szkoła, w której Pan Jezus jest dyrektorem, a Maryja - nauczycielką. Szkoła uczy i wychowuje. Zaś Kościół jest wspólnotą miłości i zasłuchania w Słowo Boże.

Patrzymy na siebie. Każdy ma swoje miejsce i znaczenie w Kościele: papież, biskup, kapłan, wierny. A Maryja jest nauczycielką nas wszystkich, bez wyjątku. Dobrą nauczycielką: niewiele słów, za to całe życie - wzorem i przykładem do naśladowania. Też bym chciał się tego nauczyć.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Nauczycielka, Rycerz Niepokalanej 11/2019

Grudzień
Aby kontemplacja tajemnicy Bożego Narodzenia odnowiła serce każdego wierzącego.

Ksiądz-poeta Jan Twardowski opisuje takie zimowe zdarzenie:

Minionej nocy spadł pierwszy śnieg. Po porannej Mszy świętej, kiedy ksiądz już ściągał ornat, do zakrystii wpadła przepełniona oburzeniem, starsza parafianka.

- Proszę księdza, to być nie może! Tam w kruchcie ta ladacznica stoi. Wszyscy wiedzą, jaka ona jest i jak się prowadzi. A teraz do kościoła się pcha. Proszę coś z tym zrobić.

Ksiądz poszedł. W przedsionku stała zapłakana kobieta w rozmazanym makijażu. Wokół unosił się zapach tanich perfum i alkoholu. Kiedy kapłan stanął przed nią, spuściła wzrok i cicho powiedziała:

- ...bo ten śnieg spadł, taki biały. I przypomniała mi się moja sukienka, w której byłam u pierwszej komunii. Dlatego tu przyszłam.

Jak wiele rzeczy nam spowszedniało i nie robi już na nas wrażenia? W wielu przypadkach nabieranie rutyny i przyzwyczajenia jest jak najbardziej pożądane. Pozwala nam bowiem wprawnie prowadzić samochód, bezpiecznie przemieszczać się po ulicach, wydajnie pracować, sprawnie robić zakupy czy porządki.

Niestety - bywa, że siłą rozpędu przenosimy rutynę i przyzwyczajenie także na takie sfery naszego życia, w których czynią one więcej szkody niż pożytku. Miłość staje się wówczas tylko lojalnością, marzenia przekształcają się w wyrachowany pragmatyzm, a wiara obraca się w popiół, na dnie którego tli się czasem jeszcze wątła iskra dziecięcych wspomnień.

Kolejne święta Bożego Narodzenia są zatem okazją, żeby te popioły rozgarnąć, iskrę tlącą się w nich wydobyć, rozdmuchać na nowo, dorzucić uczuć, niech buchnie ogień, który oświeci i ogrzeje wszystko wokół.

Pamiętam, jak drżały moje kolana, kiedy pierwszy raz klękałem u kratek konfesjonału. I język, który się plątał przy prostym słowie "Amen", gdy miałem przyjąć Jezusa Eucharystycznego pierwszy raz. I głos drżący, kiedy po raz pierwszy samodzielnie odprawiałem Mszę świętą. I dłonie spocone nerwowo, kiedy jedną z nich unosiłem w geście rozgrzeszenia mojej pierwszej w życiu penitentki. Wówczas myślałem, że to wszystko trema. Dziś wiem, iż były to objawy gorliwości, na którą z biegiem czasu zaczął kłaść się coraz cięższy cień przyzwyczajenia. Niestety.

Ks. Jacek Pędziwiatr, Rutyna i przyzwyczajenie, Rycerz Niepokalanej 12/2019